Lizboną być...

Lizbona jest kobietą

W żyłach tej wiekowej matrony płynie mądrość wielu nacji i kultur. W jej długowiecznych doświadczeniach życiowych są momenty potęgi i mocy, okrucieństwa i głupoty, czasy, kiedy dominowała i lata, kiedy była dominowana. Jej uroda słynęła w całym świecie, a jej upadek strącił bogów z piedestału. Jak stara wieszczka potrafi grać z losem w kości. Dlatego wiele można się od niej nauczyć. Kto potrafi zatrzymać się w biegu i wsłuchać w szepty starego miasta, dowie się, że nie w pośpiechu, lecz rozwadze tkwi przepis na sukces, że nie sukces, a trwałość jest miarą powodzenia, że nie ma na tym świecie nic trwałego, a jedyna co ma szansę przetrwać, to piękno.

O prawdziwej miłości

Lizbona, gdy chodzi o świętych, jest poligamistką. Oficjalnie zaślubiona ze św. Wincentym, zamek oddała Jerzemu, a serce.. Antoniemu. Antoni to miłość z podwórka - wychował się w Alfamie. Kiedy dorósł, wyjechał i zrobił błyskotliwą karierę za granicą. Wiele się w międzyczasie wydarzyło, Lizbona związała się z innym, Antoni z kolei widywany był często z dzieckiem na ręku - mówiono, że to nie jego, ale podobno z matką brzdąca łączyła go głęboka relacja duchowa. O losie, piszesz dramatyczne scenariusze! Antoni umarł młodo, do tego na obczyźnie, z dala od Lizbony. Bazylio, rośnij wysoko, jak mój Antek leży głęboko! Co miała robić? Trzeba było przeboleć i żyć dalej. Ale Lizbona o swoim ukochanym nie zapomniała nigdy. 13 czerwca, w dzień jego śmierci, woli śmiać się niż płakać. W nocy z 12 na 13 czerwca urządza zabawę na cztery fajerki. To jest noc nie-zapomnienia i nie-o-pamiętania!

Gorące rytmy Lizbony

Filuterna dziewczyna z tej Lizbony, roztańczona. Ktoś mógłby pomyśleć, że tylko fado i nostalgia, jesień i saudade gra jej w sercu, ale gdzie tam! Lizbona kocha brazylijską sambę i forro, rytm na trzy i kołysanie bioder. Wieczorem, gdy Ocean przynosi zapach soli i wiatru, nuci słodko-gorzkie morny z Cabo Verde, a kiedy noc jest ciemna i błyszcząca jak olej, pełna seksapilu gnie się w angolańskiej kizombie. Kto chce się zaprzyjaźnić z tą kokietką, nie może podpierać ścian - pokonując kulturowe blokady, przywołując w pamięci sukces Kasi Cichopek - musi ruszyć w tany!

Kobiecy ród

Lubię sobie wyobrażać, że Lizbona jest jedną z księżniczek rodem z baśni. Jej siostry, których imiona brzmią tak egzotycznie - Kartagina, Mekka, Barygaza, Samarkanda, Edessa, Smyrna, Ankara, Harat… rozrzucone po całym świecie, pozostawały ze sobą w ciągłym kontakcie. Za pośrednictwem kupców, żołnierzy, wędrowców, piratów, przekazywały sobie podarki, albo też kradły wzajemnie bogactwa. Cała historia to opowieść o intrygach tych królewskich sióstr, swarach i przyjaźniach, armiach wojowników opętanych żądzą ich zdobycia, latach potęgi i momentach upadku. Nieraz, krążąc uliczkami Lizbony, przypominam sobie jej dawne imię - Al Usbuna. Wiem, że ona też nie zapomniała swojego długiego romansu z Maurami. Widzę to w strukturze krętych i wąskich uliczek Alfamy i Mourarii, słyszę w mowie moich sąsiadów, obserwuję w detalach architektury. Chociażby - drewniane ażurowe okiennice, chroniąca wnętrza najstarszych lizbońskich domów przed upałem i ciekawskim wzrokiem przechodniów - to przecież arabskie maszrabijja. Gdyby wyprawić się do Bagdadu, na Maltę, lub do Kairu, spotka się podobne, wspaniale rozrzeźbione orientalnymi wzorami „zazdroski”. Zza nich, ukryte, obserwować nas będą piękne czarne oczy kobiet, którym zależy na tym, by pozostać w cieniu.

Pamięć

Lizbona, którą widzę teraz, ma w sobie pamięć całej przeszłości Lizbony wcześniej, a nawet czasu wzgórz i łąk, na których miało kiedyś stanąć miasto. Pamięta słonie kąpane w rzece, afrykańskich niewolników, arabskich kupców, krzyżowców pod zburzonymi dziś murami, policjantów-tajniaków i czerwone goździki w karabinach młodych żołnierzy. Ale pamięć miasta to również miliony niezauważonych, cieniutkich niteczek, które biegną spod naszych rąk hen w przeszłość - nieprzerwany korowód codziennie powtarzanych słów i gestów, rytm kroków, który spowalnia miejscu, gdzie otwiera się wyjątkowo piękny widok na miasto, zapachy gotowanego obiadu, kanonady piłek odbijanych na podwórkach, ruchy rąk czyszczących rybę z łusek, pierwsze poranne „bom dia”, którymi budzi się ulica. Wiem to, a mimo to nieraz patrzę na Lizbonę tak, jakby dzisiaj istniała po raz pierwszy i tylko dla mnie.

Czym skorupka za młodu...

Zastanawiam się, jaki wpływ na człowieka ma fakt, że rodzi się i żyje wśród pięknych widoków - wyglądając przez okno widzi mozaikę dachów, okien, przepierzeń, kolumienek i wykuszy rysujących spójny obraz, którego jest częścią. Miasto, które nas wychowuje, odciska w nas swój obraz. Dlatego czasem zazdroszczę Lizbończykom, że dostali od losu takie piękne piętno. Z tego powodu też cieszę się wszystkimi zmianami, które widzę na ulicach mojego rodzinnego miasta - zielenią pojawiającą się tam, gdzie kiedyś była betonowa ulica i zadeptany skwer, odremontowanymi elewacjami kamienic, z których ktoś nawet czasem zdjął szyldy (tak!), zadbanymi parkami, ścieżkami rowerowymi, promenadami nad rzeką. Zdaje mi się, ale nie potwierdzają tego żadne badania, że w ładnych przestrzeniach ludzie uśmiechają się częściej. Tak więc my przesyłamy Wam uśmiechy i pozdrowienia z serca Alfamy, gdzie karmimy duszę widokiem na czerwone dachy, wąskie uliczki i Tag.

Stukrok alfamski

Czy jest tu ktoś, kto chciałby wziąć Lizbonę w objęcia i zatańczyć z nią ten taniec? Krok jest prosty - na dwa - lewa, prawa, lewa, prawa. Nie patrz pod nogi - one wiedzą, gdzie iść. Odpuść kontrolę, daj się poprowadzić. Poczuj rytm tej piosenki - łagodny, kołyszący. Jak chcesz, to zamknij oczy - tańcz ciałem, nie głową (ale uważaj na schody!).