Zwyczaje

Co przywieźć sobie na pamiątkę z Lizbony?

Może nie będę tu oryginalna, trudno, ale na prawdę polecam wam Spokojny Portugalski Uśmiech.
Ja sobie taki sprawiłam, używam prawie codziennie i szczerze - nie umiem się już bez niego obyć.
Warto też przywieźć sobie w zapasie kilka Słonecznych Bom Diiia (polecam te z z nosowym, leniwie rozciągniętym iiii). Tę walutę wymienicie łatwo na swojskie Dzień Doooobry, które można będzie rozdawać hojnie sąsiadom, a nawet nieznanym przechodniom na ulicy.
Kieszenie będziecie mogli sobie wypchać, i to za bezcen, bo tutaj ich mnóstwo, Niezobowiązującymi Tematami Codziennych Rozmówek. Jest w czym przebierać - są rozmówki o rodzinie, są, rzecz jasna, o pogodzie, cała mnogość rozmówek o futbolu, trochę używane, ale czasem przydatne rozmówki o zdrowiu, rozmówki o przysmakach i gotowaniu, zawsze w cenie - rozmówki o sąsiadach, i wiele, wiele innych.
W polskich warunkach to może trochę ryzykowne, ale jako miła pamiątka świetnie sprawdzi się Ujmująca Delikatność w Obyciu.
Na koniec polecam Wam pamiątkę nieco droższą, ale bardzo praktyczną - Odrobinę Wolniej Płynący Czas. Skąd ta wysoka cena? Cóż - czas to pieniądz, czasu płynącego wolniej jest automatycznie więcej, więc trzeba też wydać te trzy dodatkowe grosze.

Saudades teus!

"Niech ten, kto dom mój opuszcza
Stanie i się zasmuci
Aby tym był szczęśliwszy,
Kiedy tutaj powróci. "
Szczęście zaprawione odrobiną goryczy, cień nadający sens światłu, tęsknota, którą czuje się już wtedy, kiedy dobra chwila jeszcze trwa - to właśnie jest saudade, uczucie, które Portugalczycy opatentowali, oprawili znaczkiem ® i zarezerwowali, by opisywać swoją nostalgię.

Wszyscy święci Portugalii

W czerwcu w Lizbonie dzieciaki budują tak zwane „trony świętego Antoniego” i zbierają dla niego grosiki „um tostão para Santo Antônio”. To stara tradycja, która pochodzi z czasów, kiedy miasto nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Kościół Antoniego legł w gruzach i święty znalazł się bez dachu nad głową. W Alfamie nie zapomina się o sąsiadach, szczególnie tych otoczonych nimbem chwały. Żeby jak najszybciej odbudować świątynię, dzieci z dzielnicy budowały ołtarzyki nazywane tronami i chodząc po mieście, zbierały datki. Malcy, którzy zaczęli zbiórkę zaraz po trzęsieniu ziemi, w 1755 roku, musieliby dożyć mniej więcej 120 lat, żeby zobaczyć zwieńczenie swojej pracy - odbudowa kościoła zakończyła się w 1812 roku.

Trony św. Antoniego

W Lizbonie czerwiec należy do św. Antoniego, ale w innych miastach to św. Jan wyznacza czas zabaw. Na przykład w Porto noc przesilenia letniego (24.06) to wesoły czas zapomnienia. Zapomnieć pomaga wino, muzyka, a przede wszystkim (dmuchane) młotki, którymi wszyscy walą się wtedy po głowach ;) Podobnie szalone hulanki odbywać się będą w ten weekend bardzo blisko Lizbony - w małej miejscowości Alcochete po drugiej stronie Tagu. Jeśli nie było Was w Lizbonie 13 czerwca i przegapiliście zabawy z Antonim, wykorzystajcie okazję i dzisiaj wieczorem bawcie się z Janem ;) Do Alcochete najłatwiej jest dojechać samochodem, ponieważ nie ma niestety połączenie promem bezpośrednio z Lizbony.

Miłosne ziółko

Manjerico, czyli rodzaj drobnej bazylii, to ziółko, które w czerwcu tradycyjnie ofiarowuje się świętemu Antoniemu. Zatknięte w doniczce manjerico wierszyki mówią zawsze o miłości. To nie przypadek - w Portugalii św. Antoni jest patronem zakochanych, szukających miłości, nowożeńców i małżonków z długim stażem, słowem - to do Antoniego należy wzdychać we wszystkich sercowych sprawach. Symboliczne znaczenie bazylii ma szerokie miłosne konotacje - w książce „Gepard” Giuseppe Tomasi di Lampedusa sycylijski książę Salina rozpoznaje okno swojej kochanki po doniczce bazylii, a Lisabetta z Dekameronu umieszcza uciętą głowę ukochanego w bazylii i codziennie podlewa ją łzami. Portugalskie panny ozdabiały bazylią swoje okno, żeby dać znać, że tu mieszka dziewczyna gotowa do zamążpójścia. Chłopcy zaś wkładali sobie bazylię za ucho, kiedy wybierali się na spotkanie tej, wobec której mieli poważne zamiary. Z drugiej strony bazylia symbolizowała też... nienawiść, bo w jej liściach miały chętnie odpoczywać skorpiony. No, ale, jak wiadomo, od miłości do nienawiści droga jest krótka.

Śluby św. Antoniego

Co roku 12 czerwca kilkanaście młodych par bierze ślub w katedrze Se. Pierwsze śluby św. Antoniego odbyły się w latach 50' poprzedniego wieku. Od tego czasu zwyczaj ten bardzo się w Lizbonie zadomowił tak, że dzisiaj trudno wyobrazić sobie święta Antoniego bez nowożeńców przyrzekających sobie miłość i wierność pod bacznym okiem całego miasta. Ceremonia jest hucznie fetowana, nowożeńcy obdarowywani prezentami ofiarowanymi przez renomowane butiki i, co najważniejsze, błogosławieni przez Antoniego. To wszystko relacjonowane jest na żywo przez telewizję. Czy można chcieć więcej?

Żacy z Hogwartu

We wrześniu i w październiku spotkacie ich we wszystkich miastach akademickich Portugalii (i Hiszpanii). Ubrani na czarno, w chałatach, uzbrojeni w instrumenty, gromadzą się na głównych placach. Śpiewają piosenki zbierając pieniądze. Uważajcie! Nawet jeśli na to nie wyglądają - to są studenci! Oni będą chcieli bawić się, cieszyć i wygłupiać i mogą Was tym łatwo oczarować!

Tradycja tunas, albo rondallas lub estudiantinas (w Hiszpanii) pochodzi jeszcze ze średniowiecza. Biedni studenci z Salamanki wychodzili na ulice z gitarami w ręku, żeby grać i śpiewać zarabiając tym na „sopa”, czyli talerz zupy. Dlatego członków tych wychudzonych grup muzycznych nazywano sopistas (zupnicy?). Trochę później zostali przechrzczeni na „tunos”, czyli „króli tuny”.

Historia „króla tuny” jest bardzo ciekawa i żeby ją opowiedzieć trzeba na chwilę przenieść się do dawnego Paryża, gdzie na przedmieściach, w najbiedniejszych dzielnicach, zwanych „Dziedzińcem Cudów” mieszkali żebracy, którzy po zmroku zaczynali kuleć i ślepnąć, garbić się i wykręcać, żeby tym skuteczniej zbierać pieniądze na głównych bulwarach francuskiej stolicy. Legenda mówi, że owi żebracy zorganizowani byli w swego rodzaju państwo, które rządziło się własnymi prawami, miało swój język, a nawet swego króla - króla tuny, od francuskiego słowa „thune”, które oznaczało 5 centów.

Dzisiejsi tunos są bardzo sympatyczni i kuleją tylko, jeśli przesadzą z hulańcami. Ubrani w tradycyjne stroje śpiewają piękne piosenki, które opowiadają o życiu żaka i dumie studiowania. W naszych czasach brakuje im tylko jednego: dawniej tunos nosili birety, w które zatknięta była łyżka - żeby nikt nie zapomniał, jaki jest ostateczny cel tej całej zabawy.

Cuda na kiju, pomieszanie z poplątaniem, mgły, czary i maszkary

Jest taka mała wioska na północy Portugalii, Lazarim. Na przedwiośniu dzieją się tu niezwykłe rzeczy...
Do miasta przybywają caretos i senhoritas - pradawne straszydła o celtyckim rodowodzie, które nawiedzają miasto, żeby pomieszać wszystkie porządki. Skaczą, krzyczą i pieją - płatają figle ludziom przejmując wioskę w swoje władanie. Piekielnicy piorą publicznie wioskowe brudy - ta mydlana opera to raczej komedia i farsa, bo prześmiewa się tu znane przywary mieszkańców, przywołuje żenujące sytuacje, obśmiewa błędy i wpadki. Wszystko po to, żeby na końcu spalić kukły - demaskatorki, a z nimi - ewentualne niesnaski. Jest też defilada, kiedy gra się na bębnach, aż na rękach pojawią się bąble i popłynie krew.
Maszkarony uwielbiają mięso - tu akurat upodobania ludzi i stworów są wspólne. Menu karnawału w Lazarim nie jest dla wegan - króluje mięsiwo wszyskich rodzajów, w wielkich ilościach. Ważne tylko, żeby nie objeść się za bardzo - z ciężkim brzuchem źle się skacze przez ognisko, a tu trzeba skakać jak najwyżej!


Karnawał to czas sycenia się mięsem, zanim zostanie ono usunięte z jadłospisu na 40 dni poprzedzających Wielkanoc. "Carnelevare" - to łacińskie "usuwanie mięsa".
 Ale karnawałowe tradycje są jeszcze starsze - to dawne rytuały związane z płodnością - ziemi i ludzi. Rozwiązłe, szalone święta towarzyszyły równonocom i przesileniom słonecznym. Rytuały pomagały naturze - im wyższe skoki przez ogień, tym wyższe będą plony tego roku. Uczty ze zmarłymi i duchami karmiły podziemne siły kierujące kiełkowaniem roślin. Krew na błonie bębnów miała sugerować przerwaną błonę dziewiczą, a więc początek czasu płodności.

Szaleństwa i psoty diabelskich gości to typowe dla karnawału przekraczanie norm, które w "normalnym czasie" spajają społeczeństwa. Zasady się łamie, żeby wyzwolić twórczą energię chaosu i dać początek Nowemu.


Praktycznie:

Karnawał w Lazarim odbywa się, w zależności od daty Wielkiej Nocy, w lutym lub marcu;

Wioska znajduje się 330 km na północ od Lizbony i 140 km na wschód od Porto. 

Z Lizbony można dojechać tam samochodem albo autobusem (ze stacji autobusów Sete Rios). Autobus dojeżdża do położonego 13 km dalej Lamego. Tak samo z Porto do Lamego dojedziecie autobusem. Potem trzeba będzie wziąć taksówkę, albo pojechać "stopem".

Przybij piątkę

W Lizbonie co chwilę przytrafia się okazja, żeby odpukać, w (nie)malowane drewno - wystarczy pociągnąć za kołatkę w kształcie zgrabnej rączki, która zdobi tu co drugą bramę. A jeśli dłoń ta ma tak wielką moc, jaką się jej przypisuje, może się zdarzyć, że otworzy Wam ktoś bardzo sympatyczny i w taki oto sposób los, poderwany niespodziewanym pukaniem do drzwi, pogna w jakimś zupełnie nieoczekiwanym kierunku.

Symbol rączki Fatimy jest wspólny dla religii muzułmańskiej i żydowskiej. Wiąże się z liczbą pięć i chroni domy przed Złym, odstrasza demony i uroki, a przyciąga szczęście. To jest bardzo stary talizman - w fenickiej Kartaginie był znakiem płodnej bogini Tanit. W Lizbonie powabne kołatki pojawiły się wprawdzie dopiero w XIX wieku i to raczej za sprawą zalotnych Francuzów, niż przezornych Maurów tudzież Żydów. My jednak nie będziemy sprawdzać z jakich stron i jakimi drogami przychodzi szczęście - radzimy śmiało ująć dłoń w dłoń i zapukać do drzwi przeznaczenia.

Drobiażdżek

Portugalczykom, drobnym z natury, zdrabnianie przychodzi z łatwością. Drobiażdżek jest kluczem do szczęścia - kurcząc słowa, w magiczny sposób zmniejsza też dystans między ludźmi. I tak, sącząc "cafezinho", kawusię, maleję jak Alicja, żeby wskoczyć w czarowny świat portugalskiej bagatelki - świeci solzinho - słoneczko, jest bonzinho - milusio, więc jestem bardzo satisfeitinha - kontentunia, co staje się oportunidadezinha - szansunią, aby odwdzięczyć się mówiąc obrigadinha - dziękujuniunię. My, Polacy, mimo że roślejsi, również zdrabniamy ze swadą. Kiedyś pewien bliski mi obcokrajowiec zapytał, czy "szybciutko" jest szybciej niż "szybko". Stwierdziłam, że nie - szybciutko jest tak samo szybko, ale na krótszych nóżkach - takich portugalskich. Tyle o fraszkach-igraszkach. Przesyłam Wam beijinhos - buziaczki!

Prokrastynacja

Słowo o "prokrastynacji", czyli przesuwaniu zadań patyczkiem na dzień kolejny, i kolejny, czyli o sztuce oszukiwania czasu i odwracania twarzy do słońca, czyli o tym, jak pięknie żyć w portugalskim tempie ;) Uczestniczyłam w Polsce w rozmowie o prokrastynacji i o tym, jak sobie z takim brakiem samodyscypliny i organizacji radzić. Świetnie przydają się aplikacje, kalendarze, przypomnienia. Podobno najlepiej szczelnie wypełnić sobie dni, bo im więcej mamy do zrobienia, tym więcej robimy. 
Z tym dynamicznym nastawieniem wracam do Lizbony i od samego rana postanawiam wcielić dobre praktyki w życie. Dzwonię, gdzie miałam zadzwonić od miesiąca. Dzwonię jeszcze raz. I jeszcze. Do trzech razy sztuka! Nikt nie odbiera. Pójdę - myślę - tutaj lepiej załatwić wszystko bezpośrednio. Biuro zamknięte - przerwa, wakacje, wizyta rodziny, pies się rozchorował. Zapisuję w kalendarzu, żeby wrócić za tydzień. Trochę się martwię, że to już zakrawa na prokrastynację. Ale skoro już moja próba spaliła na panewce, idę na kawę do parku, żeby ukoić nerwy. 
I tak portugalska rzeczywistość miękko i elastycznie wyhamowuje mnie w biegu, otula słonecznym nicnierobieniem i pozwala delektować się tą dobrą chwilą, kiedy plan nie wypalił i zrobiło się miejsce na życie.