Lizbona wolnym krokiem

Uliczkoszlajanie, Lizbonobajanie, czarowanie czasu

Uliczkoszlajanie, Lizbonobajanie, czarowanie czasu, zaklinanie kotów, błekitnopatrzenie zezowatym okiem w daleką przeszłość, ale tuż pod nogi też! Uwaga! Tu kamień, co budował niejedną świątynię, a tam senhor Brito, co z niejednego talerza jadał, tam w górze dzwon na wieży, który wybijał kiedyś rytm do piosenki fado, a ta dziewczyna, przpiękna, z kwiatem we włosach, nie raz ją śpiewała. Wiatr w żaglach pościeli i cała naprzód! Lizbona płynie przez przestworza niebieskości poza horyzonty, na antypody, co może jeszcze nie zostały nieodkryte.

"Gdyby życzenia były jak ryby, wszyscy stawialiby sieci"

Portugalczycy wolą jednak łapać marzenia na wędkę. Stara mądrość podpowiada im, że trzeba cieszyć się sardynką, która złapie się na haczyk po godzinach oczekiwania. Nauczyli się też doceniać owe godziny niepewności, które są najlepszą przyprawą do ryby.

Portugalia - kraj wiecznego trwania

Czas można wyobrażać sobie jako linię, której początek ginie w przeszłości, a grot, jak rakieta, pruje w przyszłość, unosząc nas coraz dalej i dalej od tego, co przydarzało się naszym rodzicom, dziadom i pradziadom. Gnamy naprzód, w stronę niewidocznego wciąż celu, a wytknięty paluch strzałki wskazuje kierunek.

Portugalski czas jest inny. Toczy się cyklicznie, niżąc na spiralę koraliki pokoleń. Imiona, gesty i słowa, smaki, zapachy, rytmy kroków wybijanych na tych samych chodnikach podają takt do tańca kolejnych generacji. Bacalhau smakuje jak należy tylko, jeśli przygotowuje się go dokładnie tak, jak robiła to babcia Conceição. Gazeta dobrze się czyta jedynie, jeśli kupiona u senhora Joaquima - tego, który prowadzi kiosk założony jeszcze przez jego ojca. A na kawę to wyłącznie do Pasteleria Ideal/Estrela/Cabrita/Sol do Minho/Imperial/..., tej samej od dwudziestu już lat. 


W Portugalii nie zmiana, lecz trwanie jest wartością. W powtarzaniu Portugalczycy znajdują sens i porządek rzeczy. Powtarzanie upewnia, scala i legitymuje. Powtarzanie zwalnia czas, który nie musi już pędzić, a zamiast tego może zwinąć się w kłębek jak wąż - strażnik nieśmiertelności.

Krokodyle łzy

Lizbona w deszczu też jest piękna, a siąpliwy dzień nie jest bynajmniej dniem zmarnowanym. Możecie się cieszyć, bo oto pogoda zmusza Was do "zejścia z utartych szlaków" - czyli haustem wody w but wpycha do pastelerii, w objęcia kawiarnianych pierduśników, aby zawiązały się przyjaźnie międzystolikowe zawierane uśmiechami, wpycha was w bramę, z której już tylko krok do zapomnianego pałacu, a tam komnaty od 100 lat nieoglądane, a w nich lustra, w których odbija się jeszcze blado król z królową, wpycha do muzeum, które normalnie nie stanowiłoby atrakcji, a dzisiaj owszem, owszem - i już siedzicie z nosem w "Kuszeniu św. Antoniego", mimo że na świecie Bosch ceniony jest przede wszystkim jako producent pralek... Tak więc deszczowa pogoda to uśmiech losu, na który warto odpowiedzieć.

Portugalska sztuka czekania

Daj się sprawom toczyć, poczekaj, nie gnaj, nie przeszkadzaj. Będzie co ma być wtedy, kiedy będzie, se Deus quiser (jak Bóg da). A jak nie będzie, to znaczy, że tak miało być. Życia popędzać nie trzeba. Lepiej mu nałożyć filtr oczekiwania, który rozpuści to, cośmy sobie uroili i wykrystalizuje to, co warte jest zachodu. Szczęście pojawia się często, ale tylko nieponaglane. Lepiej więc posiedzieć w poczekalni marzeń, doprawić mijający czas odrobiną nostalgii, która uszlachetnia, zapatrzeć się w horyzont, ale nie żeby od razu chcieć do niego dowiosłować!

Tymczasem o czasie

Pomyślałam, że przy poniedziałku napiszę coś o czasie, który inaczej płynie w Portugalii, a inaczej w Polsce, a jakby spojrzeć z dystansu, to okaże się, że płynie tak, jak żeśmy to sobie sami wymyślili.

Czas zawsze związany jest jest z ruchem, a nasze ziemskie cykle determinują trzy wielkie poruszenia - obrót Ziemi wokół swojej własnej osi, który wyznacza rytm dnia i nocy, bieg Ziemi wokół Słońca, zamykający kręgiem rok i miesięczna podróż księżyca wokół Ziemi. Ten taniec, w który bierze nas kosmos, my, ludzie, od wieków staraliśmy się podzielić na takty. Nomadzi wędrujący za stadami patrzyli na księżyc dzieląc rok na 12 części. Ci, którzy w określonym czasie zasiewali pola, aby potem zebrać plony, woleli obserwować słońce wyliczając, że w czasie jednego pełnego cyklu rocznego wschodzi nad horyzontem 365 razy. Te 365 dni dzielono różnie - na 18 dwudziestodniowych miesięcy (Majowie) albo na 12 trzydziestodniowych okresów (Egipcjanie, Żydzi, potem Rzymianie).

Dzień i noc podają nam wyraźny dwutakt, ale już podział doby na 24 odcinki, 12 godzin dnia i 12 nocy, nie jest oczywisty - my, ludzie północy, wiemy doskonale, że w rzeczywistości światło towarzyszy nam dużo krócej, niż 12h. To Babilończycy jako pierwsi mogli zacząć wieszać nad sklepami szyldy „otwarte 24H” - to oni posługiwali się w swych obliczeniach systemem opartym na liczbie 60 (tyle, ile sekund w minucie), a 60 świetnie dzieli się przez 12. Tak więc te 24h, jak również tuziny (12) i kopy (60) jaj, to spadek po dalekich przodkach.

Tydzień z kolei to twór czysto umowny - niezwiązany z żadnym z wielkich cykli. To po prostu wyliczanka, którą powtarzamy w nieskończoność nie przejmując się tym, że przekroi ją w pół początek kolejnego roku. Wymyśliliśmy ją, żeby lepiej handlować, wiedzieć, kiedy pracować, kiedy składać ofiary bogom, i kiedy przyjdzie urzędnik zbierający daninę. Grecy i Egipcjanie liczyli dni tygodnia dziesiątkami, Rzymianie ósemkami. Siódemka to kolejna pamiątka z Babilonii. Swoją drogą - w Portugalii piątek jest „szóstkiem”, ponieważ tutaj, po chrześcijańsku, niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, poniedziałek (segunda-feira) dniem drugim, i tak dalej, aż do „szóstku” (seixta-feira), po którym pora na „szabat” - sobotę.

I tak, meandrując po odmętach czasu, dopłynęliśmy do Portugalii, w której czas, mimo, że rytmy są takie same jak u nas, płynie jakby wolniej, co dowodzi raz jeszcze, że cała ta układanka jest iluzją, a bat, który nas tak popędza, kręcimy na siebie sami.

Przewodniczki-bajarki

Lizbona jest wdzięcznym tematem opowieści - każdy zakątek, każdy nowy widok kadrowany kamieniczkami, każda roślinka, którą napotykamy, mogą stać się pretekstem dla historii. Najciekawiej jest, kiedy to, co widać, staje się trampoliną, która pozwala nam poszybować dużo dalej, niż sięga wzrok - przenieść się w inne czasy, podróżować poza oceany, wyobrażać sobie jak żyło się dawniej i podglądać (bardzo dyskretnie i z taktem!) jak żyje się dziś. Praca przewodnika jest właściwie pracą bajarza - chcemy zaczarować Was opowieścią i sprawić, że zobaczycie nie tylko to, co jest, ale również to, co było i to, co mogłoby być.

Niewidzialne Miasta

"Z miastami jest jak ze snami: wszystko, co wyobrażalne, może się przyśnić, ale nawet najbardziej zaskakujący sen jest rebusem, który kryje w sobie pragnienie, albo jego odwrotną stronę - lęk.
Miasta, jak sny, są zbudowane z pragnień i lęków, nawet jeśli wątek ich mowy jest utajony, zasady - absurdalne, perspektywy - złudne, a każda rzecz kryje w sobie inną.

- Nie mam pragnień ani lęków - oświadczył Chan - a moje sny układa umysł lub porządek.

- Miasta również uważają się za dzieło umysłu lub przypadku, ale ani umysł, ani przypadek nie wystarczą do podtrzymania ich murów. To, co sprawia ci radość w mieście - to nie jego siedem czy siedemdziesiąt siedem cudów, ale odpowiedź, jakiej udziela na twoje pytanie.
- Albo pytanie, jakie zadaje, zmuszając cie do odpowiedzi, jak Teby przez usta Sfinksa"
"Niewidzialne Miasta" Italo Calvino

Miasto i pamięć

Lizbona, którą widzę teraz, ma w sobie pamięć całej przeszłości Lizbony wcześniej, a nawet czasu wzgórz i łąk, na których miało kiedyś stanąć miasto. Pamięta słonie kąpane w rzece, afrykańskich niewolników, arabskich kupców, krzyżowców pod zburzonymi dziś murami, policjantów-tajniaków i czerwone goździki w karabinach młodych żołnierzy.

Ale pamięć miasta to również miliony niezauważonych, cieniutkich niteczek, które biegną spod naszych rąk hen w przeszłość - nieprzerwany korowód codziennie powtarzanych słów i gestów, rytm kroków, który spowalnia miejscu, gdzie otwiera się wyjątkowo piękny widok na miasto, zapachy gotowanego obiadu, kanonady piłek odbijanych na podwórkach, ruchy rąk czyszczących rybę z łusek, pierwsze poranne „bom dia”, którymi budzi się ulica. Wiem to, a mimo to nieraz patrzę na Lizbonę tak, jakby dzisiaj istniała po raz pierwszy i tylko dla mnie.

Jesienne włóczęgi

Jesienne spacery po Lizbonie należą do najprzyjemniejszych. Miasto jest spokojne i bardzo swojskie bo skończył się już letni spektakl. Na wszystko znajduje się czas - opowieści, historie sprzed lat i te całkiem niedawne, picie ciepłej kawy w pasteleria, rozmowy. Jedynym zagrożeniem jest deszcz, ale i to tak na prawdę nie jest nam groźne. O ile nie leje jak z cebra, spacerujemy pod parasolami i pod dobrym pretekstem jeszcze częściej zaglądamy do kawiarni - do jednej na kawę, do drugiej na pastel de nata (lizbońskie ciasteczko z kremem), do kolejnej na kieliszeczek porto na rozgrzanie. W ten sposób, zygzakiem między chmurami i barami, odkrywamy przed wami jesienną Lizbonę.

Nowy Rok

A więc, puszczając porozumiewawczo oko do Janusa, boga dwóch oblicz, patrona końców i początków, przeszliśmy przez wrota wkraczając w kolejny rok. Już za nami przesilenie zimowe (21/22.12) - najdłuższa, najciemniejsza noc. Wczoraj świętowaliśmy Nowy Rok. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy odtwarzaliśmy pradawne rytuały - orgiastyczne święta przejścia, w których ludzie starali się pomóc wszechświatowi odrodzić się w kolejnym cyklu. Aby coś mogło urodzić się na nowo, najpierw musi umrzeć, a potem powrócić do chaosu, pomieszania porządków i form - stanu sprzed stworzenia. Dopiero z tego bałaganu może powstać Nowe. Dlatego jeśli dzisiaj cierpicie na ból głowy, albo z zażenowaniem przypominacie sobie pewne momenty wieczoru, nie dręczcie się - wydarzenia wczorajszej nocy należą do świata święta i rytuału, a Wy pomagaliście wszechświatowi ruszyć w kolejny obrót na spirali czasu. Szczęśliwego Nowego Roku!

"Lizbona to raj jasny i melancholijny"

Tak pisał o mieście Antoine de Saint-Exupéry (kto lepiej znał się na smutku i magii niż autor Małego Księcia?). Poznawać Lizbonę zimą znaczy zakochiwać się powoli, z całą świadomością nieodwracalnych skutków prawdziwego uczucia.

Co ten mur chrobocze?

Lizbońskie mury czasem mruczą, a czasem, zwłaszcza wiosną, chroboczą opowieści. Dzikie bajdy kiełkują z każdej szczelinki. Trzeba stroić małżowiny, by posłyszeć chrzęst historii.