Jak zamienić letni żar tropików na czar tropików? Wystarczy zanurkować w zieleń któregoś z tutejszych parków. Draceny, fikusy, bauhinie, fioletowo kwitnące jacarandy, pikantne agawy, a zwłaszcza wybujałe palmy wezmą Was w objęcia i ukołyszą do rajskiego snu o zamorskich krainach, mitycznych królestwach, do których dopływali portugalscy żeglarze, żeby odkryć, że świat jest większy i jeszcze bardziej kolorowy, jeszcze dziwniejszy i piękniejszy, niż opowiadały im to stare legendy. w Lizbonie w parkach można spotkać papużki - Aleksandretta obrożna, które naturalnie zamieszkują Afrykę, Indie i Cejlon, a tutaj ulubiły sobie szczególnie park Estrela. Nikt dokładnie nie wie jak to się stało, że egzotyczne ptaki zamieszkały w stolicy Portugalii. Podobno zaczęto je tu widywać w latach 80' poprzedniego wieku. Zbieżność dat i logika podpowiadają, że te papużki uciekły zza żelaznej kurtyny, najpewniej z Polski i schroniły się w Portugalii.
Jacaranda to drzewo, które do Lizbony przypłynęło z Brazylii w czasach, kiedy Portugalia była morską potęgą. Żeby zakwitnąć, potrzebuje sporo słońca i wysokich temperatur. W Portugalii jacaranda "przestawiła się" na wiosenne kwitnięcie, ale muszę Wam powiedzieć, że to drzewo najlepiej rozumie czym jest saudade - tęsknota za czymś, co się na zawsze utraciło. Portugalskie jacarandy kwitną drugi raz, jesienią, wtedy, kiedy w Brazylii jest wiosna. Te drzewa „pamiętają", kiedy kwitły w swojej ojczyźnie i w październiku, w przypływie nostalgii, wypuszczają zawsze kilka fioletowych kwiatów.
Sadzonki tropikalnej jacarandy przywieźli z morskich podróży do Brazylii portugalscy odkrywcy w XVII wieku. Było to jedno z drzew, któremu udało się zaklimatyzować na glebach starego kontynentu. Botaniczny entuzjazm Portugalczyków ostudziła jednak inkwizycja, uznając sprowadzanie egzotycznych gatunków roślin z nowego świata za…praktyki satanistyczne. Dopiero na początku XIX wieku ówczesny dyrektor ogrodu botanicznego Jardim Botânico da Ajuda - Fèlix de Avelar Brotero zdecydował o przybyciu zza Atlantyku drzewa jacarandy i zasilenia nią kilkutysięcznej kolekcji roślin z całego świata. I tak tropikalna jacaranda zamieszkała na stałe w Lizbonie. Jej korzenie wyszły poza mury ogrodu, aby podbić całe miasto.
Ten euforycznie kolorowy kwiat to bugenwilla. Chyba żadna inna roślina nie kontrastuje piękniej z błękitem lizbońskiego nieba. Spotkacie ją tu na każdym kroku - na dziedzińcu klasztoru św. Wincenta, przy fontannie Chafariz del Rei, na ścianie Villa Sousa na Graça, i w wielu, wielu innych zakątkach miasta.
Niech ekstrawagancki róż bugenwilli będzie pretekstem do opowiedzenia historii niezwykłej kobiety, Jeanne Barret, dzięki której pnącze trafiło z Ameryki Południowej do Europy. Wyjątkowo, opowieść ma wątek francuski, ponieważ wszystko zaczęło się w 1766 roku, kiedy botanik Philibert Commerson wraz ze swym służącym i asystentem, Jean Baré, zaokrętowali się na statku l’Etoile, który wyruszał w pierwszą francuską wyprawę dookoła świata. Kapitanem ekspedycji był Louis-Antoine de Bougainville - świetny matematyk i dowódca. Naukowiec i jego pomocnik byli częścią dużej ekipy badawczej, specjalistów różnych dziedzin, a cele eskapady zakładały prawdziwe poszerzanie horyzontów - we wszystkich możliwych kierunkach.
Od początku wyprawy młody lokaj Commersona budził zainteresowanie towarzyszy ekspedycji - nie miał zarostu, za to smukłe dłonie i intrygująco wysoki głos. Niektórzy plotkowali, że Commerson zabrał na pokład kobietę. Inni nie dowierzali tym opowieściom, bo wiadomo było, że kobiety mają surowy zakaz wstępu na statek, jako że przynoszą żeglarzom pecha - zresztą która zaryzykowałaby wyruszyć na wyprawę w nieznane!?
I tak Jeanne Barret przez dwa lata udawało się ukrywać swoją dziewczęcą tożsamość wmawiając załodze, że jest eunuchem. Podejrzenia słabły, kiedy współtowarzysze podróży obserwowali ją w pracy. Commerson był słabego zdrowia, więc Jeanne pracowała za dwóch zbierając próbki egzotycznych roślin, które rosły często w najbardziej niedostępnych i niebezpiecznych miejscach. Miesiącami, kiedy statek pokonywał Oceany, para katalogowała znaleziska i pielęgnowała cenne próbki. Osobliwie piękną lianę, którą udało im się pozyskać u wybrzeży dzisiejszej Brazylii nazwali na cześć dowódcy ekspedycji „Bougainvillea”.
Maskarada nie mogła trwać wiecznie - w końcu prawdziwa tożsamość młodego Jean Baré została odkryta. Para musiała opuścić statek. L’Etoile zostawiła ich na Mauritiusie, francuskiej wyspie na Oceanie Indyjskim, której gubernatorem był stary znajomy Commersona, botanik, awanturnik i złodziej przypraw - Pierre Poivre (Piotr Pieprz). Poivre zaopiekował się niezwykłymi naukowcami. Niestety, Commerson coraz ciężej chorował, aż w końcu w 1773, zmarł. Jeanne pozostała sama, bez środków do życia, na malutkiej wyspie pośrodku tropików. Nie myślicie chyba, że się załamała?
Tym razem, żeby dopiąć swego i związać koniec z końcem, założyła w porcie Port-Louis kabaret. Tam poznała swojego drugiego towarzysza, Jean Dubernat, z którym w 1775 roku wróciła do Francji zamykając w ten sposób swoją niemal dziesięcioletnią podróż dookoła świata. Nie dość, że była pierwszą kobietą, która opłynęła glob, to jeszcze przywiozła ze sobą w 30 skrzyniach cały dorobek ich wspólnej z Commersonem pracy - 5 000 gatunków roślin, w tym 3 000 wcześniej nieznanych. Ludwik XVI, w uznaniu zasług, przyznał jej dożywotnią pensję królewską, lecz do niedawna żadna roślina nie nosiła imienia tej niezwykłej badaczki! Dopiero kilka lat temu, botanik Eric J. Tepe nazwał imieniem Jeanne Barret tropikalną roślinę, która kwitnie w prawdzie nie tak ekstrawagancko jak Bugenwilla, ale za to daje owoce!
Liście kolendry dodają aromatu wielu portugalskim daniom. Sporą garść tego zioła sypie się do Açorda à alentejana - alanteżańskiej czosnkowej wodzianki, do pieczonego dorsza albo do ryżu z owocami morza, arroz marisco. Portugalczycy odziedziczyli kolendrę po Maurach, którzy wonne listki mieszali z cieciorką, ryżem i oliwą z oliwek. Znam takich, co od samego zapachu kolendry robią się zieloni. Kiedyś pewna pani na spacerze po Lizbonie zwierzyła mi się, że nie znosi tej przyprawy, bo jej smak kojarzy jej się z pluskwami. Odraza wyostrza intuicję - kolendra, po łacinie coriandrum, pochodzi od słowa coris - pluskwa. Tym, którzy nie tolerują aromatu jej liści, polecam suszone owoce, które pachną korzennie i gubią owadzi smaczek. Poza tym kolendra uspakaja skołatane nerwy i łagodzi stres, czyli działa niczym Portugalia w pigułce.
Lizbona, jako prawdziwa Portugalka, stara się ignorować fakt, że lato kiedyś przemija, przychodzi jesień, a potem zima, deszcze i dni bez słońca. Dlatego we wrześniu ostentacyjnie stroi się w kwiaty. Te mięsiste różowe to jedne z jej ulubionych. Tak kwitnie puchowiec, drzewo przez Portugalczyków nazywane Mafumeira, a przez Francuzów Kapokier. Puchowiec przypłynął tu zza oceanów i jeszcze nie przyzwyczaił się, że na naszej półkuli właśnie zaczyna się jesień, nie wiosna. Jest niezwykłym gigantem, który broni się przed nieproszonymi gośćmi strosząc ostre szpikulce, które porastają jego korę. Ma twarde kolce, ale miękkie serce - z puchu tworzącego się w jego ziarnach robiło się kiedyś materace i kamizelki ratunkowe - kapoki (stąd francuska nazwa tego drzewa). Ponadto puchowiec to straszny żarłok - fotosyntezę przeprowadza nie tylko w liściach, ale też w korze. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można zobaczyć w niej nitki chlorofilu.
Komu brak słońca odbiera smak życia, ten przed zimą powinien uciekać gdzie pieprz rośnie. Najlepiej prosto do Indii. Tam, u wybrzeży Malabaru można znaleźć liany, z których kiściami zbiera się cenny „piper nigrum”. Ale uwaga! Byli tacy, u których sam dźwięk słów „orientalne przyprawy” wywołał gorączkę złota.
Cesarz Bizancjum Tedozjusz starał się ugasić nieposkromione apetyty groźnego Attylii, wodza Hunów, wysyłając mu góry pieprzu. Okazało się, że dolał jedynie oliwy do ognia. Wódz Wizygotów, Araryk, po zdobyciu Rzymu kazał sobie wypłacać trybut w złocie i w czarnych kuleczkach. Z pewnością dodał tym pikanterii i tak już osławionemu podbojowi. Portugalski monarcha Manuel I przyprawił o ból głowy kupców monopolizując dla korony królewskiej dochody z handu przyprawą. Kamieniem węgielnym klasztoru Hieronimitów jest zapewne ziarenko pieprzu. Zanim jednak Europejczycy zapragnęli dobrać się tylnymi drzwiami do wonnej spiżarni Orientu, przez długie wieki przepis na bogactwo pozostawał w rękach Maurów. Portugalskie odkrycie drogi morskiej do Indii złamało monopol Arabów i sprawiło, że sprawy stanęły na ostrzu noża bo zaraz inne Europejskie mocarstwa również poczuły palącą potrzebę ekspansji. W czasach Leonardo da Vinci to właśnie przyprawy były najcenniejszym zasobem, o który toczyły się wojny.
Dzisiaj wartość pieprzu zwietrzała, a my niepomni tamtych czasów lekką ręką sypiemy go garściami do rosołu. Na koniec tej historii (nie chcę za długo, za przeproszeniem, pieprzyć) dodam, że w Lizbonie spotkacie łatwo aroeira-salso, pieprz dziki, przez co paradoksalnie mniej groźny niż piper nigrum, bo dla niego żadnych wojen nie toczono.
Nazwa drzewa, jak się pewne domyślacie, wiąże się z osobą najsłynniejszego zdrajcy w chrześcijaństwie. Judasz Iskariota wydał swojego nauczyciela za 30 srebrników i tym samym posłał go na rychłą śmierć. Kiedy apostoł zrozumiał swój błąd, próbował odmienić bieg wydarzeń. Niestety na próżno. Chrystus miał wkrótce umrzeć na krzyżu. Poczucie winy zjadało zdrajcę od środka. Ostatecznie sumienie rzuciło go do ogrodu, gdzie targnął się na swoje życie. Powiesił się na gałęzi drzewa, które odtąd zwane będzie judaszowym lub judaszowcem. W obliczu samobójczej śmierci zdrajcy Chrystusa, delikatne białe kwiaty na wszystkich drzewach tego rodzaju zapłonęły wstydem. Zarumieniły się, zaczerwieniły się ze wstydu przybierając odpowiedni kolor. Mimo, że stoi za nim niechlubna postać zimnego drania, judaszowiec jest zdecydowanie ciepłolubny, a jego liście mają kształt serca. Drzewo kwitnie nie tylko zjawiskowo, ale i niestandardowo. Kwiatostany powstają najczęściej z uśpionych pąków na starszych gałęziach i konarach oraz na samym pniu. Co więcej, judaszowiec jest do zjedzenia! Jego kwiaty i pąki o słodko-kwaśnym smaku są jadalne i mają zastosowanie w kuchni jako dodatek do sałatek lub napojów.