Miejsca

Droga sercu drogeria

Za progiem sklepiku na Mourarii czas rozmydla się przyjemnie. Kontestatorzy masowej konsumpcji znajdą tu swą spokojną przystań - pani Laurinda sprzedaje mydła starych dobrych portugalskich marek - Alfazema i Ach Brito. Jest tu też trochę powidła i niewiele więcej. Za to rozmowa płynie wartkim nurtem bo tematów pogawędek jest w bród, a towarów na sprzedaż jak na lekarstwo. Zręczna rączka właścicielki stara się załatać dziury w budżecie ozdabiając na szydełku kuchenne ściereczki. Przechodząc przez Largo de São Cristóvão zajrzyjcie do cynamonowego sklepu dony Laurindy - to jeden z tych niepozornych skarbów Lizbony, które za wszelką cenę trzeba ocalić od zapomnienia.
R. São Cristóvão 10

Ławeczka

Pośród zabytków Lizbony, jej podniebnych widoków i urokliwych zakątków, łatwo przejść obojętnie wobec lizbońskich ławeczek. Przyziemność ławeczki jest bezdyskusyjna. Braki w uzębieniu i wieczne towarzystwo gołębi nie dodają jej splendoru. Jednak lizbońska ławeczka to instytucja. To manifest codzienności spowolnionej słońcem (lub deszczem). Ławeczka mówi: „Gościu, siądź na mym grzbiecie, a odpocznij sobie. Nie pędź, zatrzymaj się, złap oddech. Popatrz na ten widok: ty biegniesz, a on trwa od wieków. Wyciągnij z tej nauki wnioski i nie cwałuj tak przez życie.” Ławeczka to emanacja prostoty codziennych sąsiedzkich kontaktów - to „peka” zzipanych staruszków, którzy bez umawiania się wiedzą, gdzie spotkają kuma z kumą. Ławeczka to proklamacja wolności od konsumpcji - usytuowana w najpiękniejszych punktach miasta oferuje swą przestrzeń spragnionym rozmów lub ciszy, bez dodatkowych żądań. Ławeczka jest egalitarna - nie kategoryzuje, lecz wszystkim po równo udziela azylu. Gdy zwiedzając miasto zobaczycie ławeczkę, skorzystajcie z jej rady - zatrzymajcie się w biegu.

Lizbońskie czary-bary

Są tacy, co nie wierzą w istnienie światów równoległych. To ci, którzy nie przekroczyli nigdy progu lizbońskiego baru. Niepozorny z aparycji, bezpretensjonalny z nazwy - "Típica" (Typowy), "Bifana" (Kotlet Wieprzowy), "Cinco Reis" (Pięć groszy), schowany w wąskiej uliczce, lizboński bar zwykle pozostaje niezauważony niczym peron 9¾. Tutejsi bywalcy to nieźli magicy - gołymi rękami potrafią zagiąć czasoprzestrzeń - nie wiadomo kiedy i jak mijają godziny wybijane kolejnymi toastami. Barman - mistrz ceremonii zręcznie przerzuca programy w telewizji tak, żeby zawsze wygrywała ta drużyna, której się kibicuje. Barowe Atlasy dzielnie podtrzymują atmosferę dźwigając na swoich barkach ciężar konwersacji z nieznajomymi. Wino rozwiązuje języki. I tak, dryfując na tej łajbie bez żagla i steru, wypływamy na środek nocy.

Czytelnia pod gwiazdą

Czy jest coś przyjemniejszego pod słońcem, niż usiąść z książką w bibliotece pod gwiazdą? W Ogrodzie Estrela (Gwiazda) od osiemdziesięciu lat funkcjonuje mała biblioteka-kiosk, która codziennie gromadzi grupkę parkowych bibliofili.

Szpital dla lalek

Podobno koty dysponują siedmioma życiami. Zabawki mają ich tyle, ile jest na tym świecie dzieci, które wciąż jeszcze wierzą, że lalki smucą się, kiedy je zostawić na dłużej same, samochodziki urządzają nocne rajdy po pokoju i nie zawsze uda mi się ustawić w tym samym porządku, w jakim ułożyły je wieczorem małe ręce, a misie mają najbardziej miękkie serca, dlatego nigdy, przenigdy nie można zapomnieć ich w tramwaju czy na poczcie. Uciekając przed przedświątecznym szaleństwem zakupów możecie skręcić w zakrzywioną uliczkę lizbońskiej czasoprzestrzeni i przeskoczyć zręcznie kilka dziesiątek lat, w epokę, kiedy przedmioty, szczególnie te obdarzone duszą, reperowało się, broń boże nie wyrzucało. Wystarczy znać adres, sekretne drzwi, a za nimi niewielką manufakturkę drugiego życia. W Szpitalu dla Lalek od ponad 180 lat leczy się złamane serca lalek i misiów, zakłada protezy obtłuczonych porcelanowych rączek i nóżek, łata trocinowe brzuszki, przywraca błysk wypadającemu oku. Jeśli zaś nie po drodze Wam przed świętami do Lizbony, niech was Szpital dla Lalek inspiruje z oddali i w myśl mądrego hasła "nic nie kupuj, wszystko masz", natchnie pomysłami na odnawianie starych rzeczy!
Hospital de Bonecas: Praça da Figueira 7

Koński zdrój

Chafariz dos Cavalos (Koński Zdrój) to jedno z najstarszych źródeł w Lizbonie. Podobno kiedyś woda tryskała tu z kurków w kształcie końskich głów, jednak w zawieruchach czternastowiecznych wojen Kastylijczycy zrobili Portugalczków w konia i wywieźli mosiężne łby (lub też kronikarz Fernão Lopes zagalopował się w swych insynuacjach). Fontanna straciła nie jedną, a dwie głowy. Na szczęście słowa są trwalsze niż rzeczy - łepetyny z brązu zniknęły, a nazwa pozostała. Pokolenia Lizbończyków czerpały z Chafariz dos Cavalos wodę, setki kobiecych rąk szorowało bieliznę, a niejeden nicpoń wskoczył tu „na bombę” przynosząc orzeźwienie sobie, i wszystkim dookoła. Od niedawna Chafariz dos Cavalos znów zdobią końskie łby - repliki tych średniowiecznych. My w czasie spacerów schodzimy nieraz do tej fontanny schłodzić się i napełnić wysuszone butelki.
Largo do Chafariz de Dentro

Rezerwuar wody Amoreiras

Musicie wiedzieć, że dostęp do wody pitnej był zawsze problemem dla miasta. Mimo że Lizbona położona jest nad rzeką, jej wody nie nadają się do konsumpcji. Aż 30 km wgłąb lądu Tag jest zasolony do tego stopnia, że na rozlewiskach rzeki pozyskuje się sól, a morskie ryby przypływają tu na tarło. Już w czasach rzymskich zaczęto sprowadzać wodę z Belas. Zbudowano tam zapory spiętrzające wodę oraz akwedukt. W latach 20’ XVIII w. zaczęto poważnie zastanawiać się nad wykorzystaniem fragmentów rzymskich budowli w doprowadzaniu wody do Lizbony. Za czasów króla Joao V projekt wprowadzono w życie. Żeby sfinansować budowę, nałożono dodatkowe podatki na oliwę z oliwek, wino i mięso. Akwedukty Aguas Libres (woda spływała jedynie dzięki sile grawitacji) zostały skonstruowane w latach 1731-99. W XIX wieku instalacje rozbudowano zasilając ponad 30 ujęć wody w całym mieście. Sieć galerii podziemnych w Lizbonie ma ponad 60 km. długości. 
Z tarasu widokowego rezerwuaru wody rozciąga się piękny widok na całą Lizbonę, a w parku położonym zaraz obok można wypić dobrą kawę :) Poza tym do Mãe d'Água das Amoreiras dojedziecie zabytkowym tramwajem E24.
Mãe d'Água das Amoreiras: Praça das Amoreiras 8

Mury miejskie

W dawnych czasach Lizbona, jak wiele średniowiecznych miast, otoczona była murami. Te najstarsze, nazywane Cerca Velha (stare obwarowania) były budowane jeszcze za czasów, kiedy Lizbona nazywała się Al Usbuna i znajdowała się pod panowaniem Maurów (VIII-XII w.). Tamte mury, otaczające część miasta, którą dzisiaj nazywamy Alfamą, miały 1250m długości i 6 bram. Później, kiedy miasto rozrosło się kilkukrotnie i trzeba było dobrze go bronić, szczególnie przed przebiegłymi Kastylijczykami, król D. Fernando wybudował jeszcze jedne obwarowania. Widać czas naglił, bo potężne mury o 8 metrach wysokości, 2 metrach grubości i 32 bramach zostały wzniesione bardzo szybko - tylko w dwa lata. Fortyfikacje chroniły Lizbonę przed atakami wrogów, ale nie oparły się sile czasu. Dzisiaj trzeba patrzeć uważnie, żeby wśród wiekowych kamieniczek dojrzeć fragmenty starych obwarowań miejskich.

Panteon

Branża budowlana i remontowa to w Lizbonie osobny temat, szeroki jak Tag, rozległy jak Ocean. Prawie każdy mieszkaniec miasta ma w zanadrzu jakąś opowiastkę o fachowcach „faz tudo” (złota rączka), którzy podłączają kran do instalacji gazowej, wprawiają okna bez szyb, montują kaloryfer do góry nogami, albo po prostu nigdy nie pojawiają się na umówione spotkanie, co sprawia, że niewinny remoncik przeciąga się w nieskończoność. Jednak wszystkie te opowieści bledną wobec historii budowy lizbońskiego Panteonu - w tym wypadku na szczęśliwy koniec przedsięwzięcia trzeba było czekać.. 280 lat. A wszystko przez przekleństwo rzucone w rozpaczy i wielkim żalu.

Zaraz na początku budowy Panteonu, który w tamtym czasie nie miał być jeszcze Panteonem, a nowym kościołem Santa Engrácia, wybuchł skandal: ktoś ukradł świątynne relikwie. Podejrzenia padły na pewnego młodzieńca, Simão Pires Solis, którego widywano często, jak kręcił się wieczorową porą w tych okolicach. Na jego niekorzyść przemawiał fakt, że niedawno zmienił on wyznanie z mojżeszowego stając się „Nowym Chrześcijaninem”. Opinia publiczna i kościelna zadecydowała, że przechrztom ufać nie należy, szczególnie kiedy ci zawzięcie milczą i nie spieszą z pokornymi wyjaśnieniami, co takiego robili po zmierzchu w pobliżu kościoła. Któż mógł się domyślić, że chłopaka w objęcia nocy (i śmierci) pcha żądza o wiele śmielsza niż żądza pieniądza! Jakże niehonorowo byłoby zdradzić, że przyczyną eskapad jest skarb pewnej pięknej mniszki. Rycerski Simão został skazany na śmierć na stosie za niewłaściwe świętokradztwo. Wiedząc, że jego kara jest niewspółmierna z przewinieniem, umierając rzucił przekleństwo: „Jest tak pewne, że ginę niewinny, jak to, że ta budowa nigdy nie znajdzie końca”. Umarł człowiek, który płonąc z miłości, pozwolił spalić się na stosie. Niedługo potem odnaleziono prawdziwego złodzieja.

Zgodnie z klątwą Santa Engrácia budowano bez końca. Widać przekleństwa mają jednak swoją datę ważności, bo ostatecznie, w 1966 roku, Panteon zyskał swą finalną, bezowatą formę. Dzisiaj można, i serdecznie polecamy tę wspinaczkę, wdrapać się na jego dach, żeby zaczerpnąć pełnym płucem oceanicznego powietrza, zapatrzyć się w dal i zamyślić nad przedziwnymi kolejami ludzkich losów.
Panteão Nacional: Campo de Santa Clara

Bożonarodzeniowa szopka z Basilica da Estrela

Drogę do stajenki wskaże Wam gwiazda - kierujcie się na bazylikę (Basilica da Estrela). Tam, schowany w głębinach kościoła, znajdziecie skarb - niezwykłą bożonarodzeniową szopkę, którą zaludniają 450 terakotowe figurki. Są tam aniołowie, święta rodzina, trzej królowie, pastuszkowie, ale też zwykli ludzie, zaprzątnięci swoimi codziennymi sprawami, nieświadomi cudu, który się właśnie wydarza. Przyjrzyjcie się uważnie tym postaciom. Odkryjecie wśród nich różne typy - ludzi złych i dobrych, pięknych i brzydkich, bogaczy oraz żebraków. Zwróćcie uwagę na figurkę dzieciątka Jezus - to portret portugalskiego infanta Józefa. Jego matka, królowa Maria I, długo i bezskutecznie starała się o dziecko. Żeby ubłagać przychylność niebios, kazała wybudować Bazylikę Gwiazdy. Modlitwy przyniosły swój skutek - królowa urodziła syna (owego Józefa właśnie). Później, z królewskiego rozkazu, najświetniejsi portugalscy rzeźbiarze stworzyli bożonarodzeniową szopkę uwieczniając w ten sposób dwa cuda - ten betlejemski i ten lizboński. Samą królową Marię zobaczycie w postaci anioła, który z czułością pochyla się nad Nowonarodzonym.
Basilica da Estrela, Praça da Estrela

Najwęższy dom w Lizbonie

Pod niebieskim, niebieskim niebem było białe, białe miasto. W tym białym, białym mieście stał niebieski, niebieski dom. A tego domu było tylko pół. Wszystko, co było w tym domu, również dzieliło się na pół: Szklanki napełniano tylko do połowy. Radości dzielono zawsze między dwoje. Nikt nie dwoił się, ani nie troił, najwyżej się połowił, bo ambicje były połowę mniej ambitne, dlatego też i plany realizowane w połowie. Dziwna rzecz - nawet, jeśli ktoś uśmiechał się tylko półgębkiem, to i tak czuł, że w domu, którego jest pół, szczęścia bywa jakby dwa razy więcej.
Rua de São João da Mata, Lapa

Most 25 Kwietnia

6 sierpnia 1966 roku w rządzonej żelazną i prawą ręką Portugalii, powiało nowoczesnością. Otworzono dwupoziomowy drogowo-kolejowy wiszący most nad Tagiem, który nazwano wówczas na cześć premiera Ponte de Salazar, czyli mostem Salazara. Przy budowie stalowej konstrukcji, o długości ponad 2 km, pracowało około 3 tys. robotników. Mimo, że do złudzenia przypomina sławny Golden Gate z San Francisco, inspiracją dla jej budowy był inny most z tego samego miasta - Bay Bridge. Po obaleniu dyktatury w 1974 roku, jedną z symbolicznych zmian przeprowadzonych przez opozycję była nowa nazwa dla mostu Salazara. Od tamtej pory obiekt upamiętnia datę pokojowej rewolucji goździków i nosi dumnie imię - most 25 Kwietnia - Ponte 25 de Abril. 3 pasy dla samochodów w jedną i w drugą stronę, a poniżej tory kolejowe, eksploatowane są przez mieszkańców Lizbony i okolic dzień w dzień. Świątek, piątek, czy niedziela, czerwonym mostem przejeżdża tysiące samochodów i setki pociągów. Most 25 Kwietnia jest zamknięty dla ruchu pieszych z jednym wyjątkiem. Raz w roku odbywa się na nim półmaraton „meia maratona” i bieg na 10 km. Uczestnicy wyścigów biegną (truchtają lub idą) przez most na własnych nogach. Jest to jedyna okazja, aby z takiej wysokości i perspektywy zobaczyć panoramę Lizbony. Niewielka część skrajnych pasów przeznaczonych dla ruchu samochodowego w obydwu kierunkach składa się z metalowej kratki. To ona jest odpowiedzialna za denerwujący i hałaśliwy jednostajny dźwięk. Wrażliwsze uszy trzymają się z daleka od obrzeżnych pasów. Umysły z akrofobią nie chcą przez szpary kładki stanąć oko w oko z Tagiem, więc też strzegą się ich jak ognia! Z drugiej strony, most nie mógłby powstać bez metalowej kratki, ponieważ zmniejsza ona ciężar całej konstrukcji i poprawia jej właściwości aerodynamiczne. Wiatr nie ma prawa zwiać mostu. „Dziurawy” most stał się pożywką dla satyryków. Na przykład w 1967 roku, 7 miesięcy po jego inauguracji, portugalski aktor Raul Solnado zadrwił z konstrukcji w tygodniku „Semana Portuguesa”. W opublikowanym tam artykule artysta prześmiewczo pisał m.in, że otwarto most, zanim zakończyły się na nim prace. Że pozostawiono otwory w ziemi, których do tej pory nie wypełniono, jakieś dziury z boków i nawet dachu nie położono
Ponte 25 de Abril

Dyskretny urok burżuazji?

Jeśli umiar jest znakiem dobrego smaku, to bałabym się próbować piwa z Cervejaria Trindade. Na szczęście gusta zmieniają się z czasem, a wyposzczone współczesnym minimalizmem oko radośnie pląsa po esach-floresach fasady XIX-wiecznego browaru.

A jeśli o upodobaniach mowa - zastanawiacie się może co się wydarzyło, że zacna Święta Trójca (Trindade ) zarzuciła picie wina i prawdy zaczęła szukać w piwie?

To było tak, to było tak..
W XIII wieku, na pod lizbońskich wzgórzach, zakonnicy Trójcy Świętej założyli swój klasztor. Bracia z Convento da Santíssima Trindade dos Frades Trinos da Redenção dos Cativos działali jak średniowieczne Amnesty International - szukali i uwalniali pojmanych przez piratów chrześcijan, którzy niefrasobliwie byli błąkali się u wybrzeży północnej Afryki. Zgromadzenie braci - agentów specjalnych cieszyło się względami portugalskich królów, ale nie miało szczęścia do nieruchomości. Co rusz ich lizboński klasztor walił się i palił. Jednak w XIX w. okazało się, że ani pożary, ani trzęsienia ziemi nie są tak groźne jak jedna ustawa.

W 1834 roku, po tym jak portugalską wojną domową wygrali liberałowie, wydano dekret, który za jednym zamachem likwidował wszystkie zakony w kraju, a dobra kościelne oddawał w ręce państwa lub prywatyzował. I tak, w liberalnej zawierusze lat 30' XIX wieku, klasztor Trindade zakupił pewien ambitny galicyjski przedsiębiorca, mason, Manuel Moreira Garcia. W tej historii również "wszystko musiało się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu" - tam, gdzie dawniej modlili się mnisi, teraz stanęła świątynia postępu. Fasadę fabryki pokryto płytkami azulejos ozdobnymi w symbole nowego ładu - alegorie ziemi, wody, handlu, przemysłu, nauki i rolnictwa. Wymalował je zręcznie i zamaszyście wzięty artysta tamtych czasów, Luis Ferreira das Tabuletas. Obawiam się, że nobliwi arystokraci odwracali wymownie wzrok na widok jego dzieła. Ich kontestacja na niewiele się jednak zdała, ponieważ teraz do głosu dochodziła nowa, bogacąca się w szybkim tempie klasa mieszczan, której bardziej lub mniej dyskretnym urokom oraz pieniądzom nie oparł się nawet monarcha - wkrótce Manoel Moreira zaczął zaopatrywać w piwo Trójcy Świętej pałac królewski. Niedługo potem Cervejaria Trindade otworzyła pierwszą w Lizbonie pijalnię piwa, która zajmowała pomieszczenie dawnego klasztornego refektarza. 
Chcąc nie chcąc Trójca musiała zadowolić się piwem.

Dzisiaj w Cervejaria Trindade można uwznioślić jeśli nie ducha, to ciało, próbując boskiego steka i popijając transcendentne piwo rodzimej produkcji.
Rua Nova da Trindade 20 C, otwarte codziennie 12H-24H

Kawiarnia "A Brasileira"

Ta jedna z najsłynniejszych i najstarszych lizbońskich kawiarni po raz pierwszy otworzyła swoje drzwi dla klientów 19 listopada 1905 roku. Jej założyciel Adriano Telles, portugalski emigrant w Brazylii, którego teść był jednym z dużych producentów kawy w regionie Minas Gerais, postanowił rozkochać Portugalczyków w brazylijskiej kawie, nauczyć ich jej picia, wydobywając najlepszy aromat i smak. Powrócił do ojczyzny z sercem przepełnionym miłością do małej czarnej, z pudłami wypełnionymi zapasami brazylijskiej kawy i z głową tryskającą pomysłami na biznes. Zrobił to! Obecnie kawa w Portugalii to podstawa, a jej picie - święta chwila. Logotyp „A Brasileira” pozostaje niezmienny od samego początku. Elegancko ubrany starszy mężczyzna z filiżanką kawy w ręku. Rozczaruje Was, bo nie kryje się za nim żadna porywająca historia A inspiracją był… niemiecki katalog z propozycją logo marek do wyboru. To właśnie w „A Brasileira” na Chiado narodził się termin „bica”, który jest skrótem od „beba isto com açúcar”, czyli „pij to z cukrem”. Wówczas była to zachęta i tworzenie rytuału takiego sposobu picia małej czarnej. Dzisiaj słowo „bica” jest synonimem kawy serwowanej w małej filiżance.
Rua Garrett 122, Chiado

Lisbon Story i Pałac Belmonte

Dawno, dawno temu, kiedy Polska i Lizbona były od siebie odległe o kilka dni drogi, film Wima Wendersa "Lisbon Story" opowiedział nam o magicznym mieście pełnym muzyki, dźwięków i tajemnic. Ballady Madredeus, piękna Teresa Salgueiro i somnambuliczne włóczęgi Philipa Wintera zaczarowały marzeniami o Lizbonie niejedno serce. Jeśli odwiedzając miasto po 25 (sic!) latach od premiery "Lisbon Story" chcielibyście zajrzeć za kulisy planów filmowych i przywołać obrazy klasyka kinematografii, przygotujcie się na niespodzianki i obierzcie kierunek na wzgórze zamkowe. Poszukajcie czerwonych wrót, które jak w baśni, poprowadzą Was na dziedziniec Palácio dos Condes do Belmonte.

To właśnie w tym pałacu zamieszkał Philip, to po tych salach niósł się hipnotyzujący głos Teresy Salgueiro. Dzisiaj znajduje się tu jeden z piękniejszych i bardziej luksusowych hoteli. Obawiam się, że gdyby Philip przyjechał do Lizbony szukać zaginionego przyjaciela filmowca w A.D. 2019, musiałby wybrać tańszą siedzibę i scenariusz opowieści mógłby potoczyć się nieco inaczej ;) 
Wędrując dalej przejdziecie do przedziwnego miejsca, które każe myśleć o jeszcze innym filmie, tym razem bez związku z Lizboną - "Stalker". Niezwykła "zona", szczerba na przedzie w szeregu białych domków podzamcza, fascynujące zawirowanie miejskiej historii, to Patio dom Fradique. Opuszczone ruiny nawiedzane raz po raz przez artystów i inne duchy, to dawne sąsiedztwo zamieszkałe przez służbę pałacową i niebogatych obywateli nieznających weekendów i oszczędzających buty na niedzielne wyjście do kościoła. W jednym z domków Patio dom Fradique mieszkał ów zagadkowy chłopiec, który niepokoił, zwodził i wciągał w labirynty miasta dźwiękowca Philipa.

Pod koniec lat 90' zarząd Lizbony postanowił przesiedlić zamieszkujące patio rodziny, żeby odrestaurować ten zacny kawałek miasta i nadać mu odpowiedni dla jego położenia walor atrakcji turystycznej. Minęło ponad 20 lat, a Patio dom Fradique stoi puste i melancholijne. Muzyka gra tu nadal - Kabowerdiańczyk Tito śpiewa smutnosłoneczną mornę.
Palacio Belmonte: Pátio de Dom Fradique 14, Alfama

Punkty widokowe

Lizbońską przygodę warto jest zacząć z wysokiego C (C jak colina, czyli wzgórze). Podobno podróże poszerzają horyzonty, więc aby zadość uczynić przysłowiu, nie wahajcie się wdrapywać się na lizbońskie pagórki, wyciągać głowę do nieba, rzucać okiem w dal (oraz wzwyż, a co!) i zapuszczać żurawia tam, gdzie normalnie latają już tylko mewy. Oto lista punktów widokowych, które pozwolą oku wędrować, a duszy latać. Wam samym pozostanie spokojnie poczekać na opowieści, które przyniosą obaj posłańcy.