Historie

Wielkie trzęsienie ziemi

Pierwszego listopada 264 lata temu Lizbonie zajrzała w oczy śmierć.
Rankiem w dzień zaduszny miasto nawiedziło jedno z najsilniejszych trzęsień ziemi w historii Europy, które w kilka minut niemal zmiotło z powierzchni ziemi zamożną stolicę transkontynentalnego imperium. Opatrzność postanowiła zgnieść Lizbonę obcasem, wystawić ją na próbę wszystkich żywiołów - po wstrząsach przyszła potężna fala tsunami, a wyżej położone dzielnice miasta pustoszyły pożary wzmagane wiatrem, który wieje od Oceanu.

Tragedia była tak wielka, że zastanawiano się, czy miasto odbudowywać. Jeśli z wyroku Boga Lizbona została zniszczona, może należy pogodzić się z tym strasznym końcem, mówiono. Żaden wyrok boży, dowodzili inni - gdyby Bóg ingerował w to, co się dzieje tu na ziemi, na pewno ocaliłby nasze wspaniałe miasto i wszystkie jego kościoły. Bóg jest architektem wszechświata, zegarmistrzem, który nakręcił kosmiczny zegar, a teraz siedzi, pali fajkę i słucha tykania tego mechanizmu, nie wkłada w niego paluchów, pouczali. Podnosiły się też głosy, że Bóg nie ma tu nic do rzeczy - trzęsienia ziemi, choroby, strzały posłane z łuku nie niosą anioły śmierci, ale wzory matematyczne, których może jeszcze nie znamy, ale empirycznie analizując świat niebawem je rozgryziemy.

W osiemnastowiecznej Lizbonie mocniej zabrzmiał głos oświeconych racjonalistów. Miasto zaczęto podnosić z gruzów. Stolica Portugalii odradzała się jak Feniks z popiołów. Oświeceni architekci nowych porządków pewną ręką wytyczali proste ulice dolnej dzielnicy, Baixy, tej, która wcześniej została najbardziej doświadczona. Ich rozmach, ich szerokość, to kolejno otwierane drzwi. Przeciąg wymiatał zatęchły smrodek starych wierzeń, a świeże powietrze niosło zapach nadziei - dzięki nauce odbierzemy władzę Bogu, kimkolwiek on jest - mściwym starcem, czy zakręconym konstruktorem, rozszyfrujemy moce, którymi rządzi się natura, rozpiszemy je na wzory, a w końcu nauczymy się nad nimi panować, żeby podobne tragedie nigdy już nam nie groziły.
Zwieńczeniem prac jest łuk triumfalny, który zamyka główną arterię Baixa, a otwiera nadbrzeżny plac Praça do Comércio. Wzorem rzymskich łuków głosi zwycięstwo - tutaj - człowieka nad siłami natury.

Kiedy wczesnym rankiem idę pustą jeszcze Rua Augusta, myślę o tej wspaniałej i dającej nadzieję idei i przejmuje mnie strach na myśl o wszystkich naszych pięknych ludzkich planach. W te 260 lat bezbłędnie udało na się przejąć władzę - zaobserwować, policzyć, uporządkować, przekuć naturę na nasz pożytek. Dzisiaj muszę patrzeć na Łuk i jego triumf ze smutkiem i nieufnością, a w święto zmarłych wspominać nie tyle tragedię Lizbony, co poskromioną przez nas Naturę.

Rewolucja goździkowa

25 kwietnia to dla Portugalczyków wyjątkowa data. Tego dnia, w 1974 roku odbyła się pokojowa rewolucja, która obaliła trwającą blisko 50 lat prawicową dyktaturę Antonio Salazara. Czy rewolucje mogą być portretem "ducha narodu"? Zawsze zastanawiam się czy słowo "rewolucja" jest tu odpowiednie (nie umniejszając wagi tego wydarzenia).

Portugalczycy najbardziej na świecie nie lubią się buntować, otwarta agresja nie jest w ich stylu, złe czasy wolą przeczekać, niż działać ryzykownie, w przypływie gorącej krwi. Przewrót majowy nastąpił aż 4 lata po śmierci dyktatora, kiedy skompromitowany wojnami kolonialnymi reżim chylił się ku upadkowi. Bunt zrodził się wewnątrz systemu - to dowódcy wojska przeprowadzili zamach stanu i obalili Marcelo Caetano - następce Salazara, który miał powiedzieć: " Nie spotkałem nikogo, kto by chciał walczyć w obronie rządu". Wszystko odbyło się w ciągu jednego dnia, prawie że bez ofiar (zginęły 4 osoby). Symbolem tej rewolucji sa goździki, które ludzie wtykali żołnierzom w lufy karabinów. Na koniec wklejam linki do dwóch piosenek, których emisja w narodowej stacji radiowej była sygnałem do rozpoczęcia działań militarnych:
E Depois Do Adeus
Grândola, Vila Morena

Dzień restauracji (niepodległości)

My obchodziliśmy rocznicę odzyskania Niepodległości w zeszłym miesiącu, a Portugalczycy świętują dzień Restauracji dzisiaj. 1 grudnia 1640 roku, po 60 latach zależności od Hiszpańskich Habsburgów, Portugalia odzyskała swoją niezależność.

Jak to było? W burzliwych latach 70' XVI wieku w Portugalii panuje młody król-raptus Sebastian, którego marzeniem jest kontynuowanie awanturniczych wypraw krzyżowych swoich pradziadów. Niedoświadczony, acz ambitny (cóż za niebezpieczna mieszanka!), niepomny ostrzeżeń, rzuca wpierw rękawicę, a za rękawicą kwiat portugalskiego wojska przeciw Maurom na północy Afryki. Źle przygotowane przedsięwzięcie przynosi fatalne skutki - Sebastian przegrywa z kretesem bitwę pod Alcácer Quibir i sam ginie w zawierusze wojennej. Jego ciało nigdy nie zostaje odnalezione, toteż Portugalczycy wiernie czekają na powrót monarchy wierząc, że przeżył (skojarzenia z historią naszego króla Władysława Warneńczyka całkowicie uzasadnione ). Król oczywiście nigdy nie wraca, a że w życiu wolał uganiać się za ideami, nie babami, nie pozostawia po sobie potomka. Portugalia znajduje się w kryzysie - prawowitym dziedzicem tronu okazuje się król Hiszpanii, Filip II, który przejmuje władzę w kraju koronując się jako Filip I Portugalski. I tak, na kolejne sześć dekad, kraj popada w coraz większą zależność od monarchii habsburskiej, traci swoje wpływy w zamorskich terytoriach, biednieje.

Trzeba było działać.
Grupa 40 arystokratów-spiskowców zaczyna spotykać się potajemnie w pałacu de Almada (dzisiaj Palácio da Independência - Pałac Niepodległości). Rezydencja, choć położona w centralnym punkcie miasta, zaraz koło placu Rossio, ma jedną zaletę. Można się tu dostać "tylnymi drzwiami" - przebiegając szczytem dawnych murów miejskich, przemknąć się wprost do chronionego przed ciekawskim wzrokiem wewnętrznego ogrodu. W czasie tajnych spotkań panowie conjurados (konspiratorzy) przygotowują zamach stanu. Planują przeprowadzić go w zimowym, przedświątecznym czasie, kiedy większość urzędników wyjedzie do swoich hiszpańskich posiadłości. 1 grudnia 1640 roku konspiratorzy wdzierają się do pałacu królewskiego Paço da Ribeira, w którym została tylko Margarida de Saboia, Duquesa de Mântua - reprezentantka władzy królewskiej i jej sekretarz stanu, Portugalczyk, Miguel de Vasconcelos. Biedny Miguel, któremu historia i los dali judaszową rolę, zostaje zabity i wyrzucony pałacowym oknem. Księżna, wzięta do niewoli, poddaje się żądaniom napastników. Wprawdzie walki o pełną niepodległość od Hiszpanii trwają kolejnych dwadzieścia lat, to jeszcze tego samego dnia władcą Portugalii zostaje Don João IV, pierwszy król z dynastii Bragança, która będzie panować w kraju aż do upadku monarchii na początku XX wieku.

Jest kilka miejsc w Lizbonie, które upamiętniają te wydarzenia i nie trzeba wiele chodzić, żeby je zobaczyć. Po pierwsze, należy wybrać się na Praça dos Restauradores, czyli Plac Restauracji (odzyskania niepodległości), od którego dumnie pnie się w górę Aleja Niepodległości (Avenida da Liberdade). Z kolei zaraz obok, koło placu Rossio, na Largo dos Domingos, za dwoma wspaniałymi piniowcami, zobaczycie rezydencję rodziny Almada. To właśnie jest Palácio da Independência - owo słynne miejsce spotkań spiskowców. Zwiedzanie pałacu to prawdziwa gratka dla żądnych przygód i opowieści podróżników. Nie dość, że historia z nim związana jest szlachetna i godna uwagi, to oprócz krzepienia dusz, można tu wyśmienicie nasycić oko i brzuch. Niepozorna czerwona fasada kryje zabudowania pałacowe z charakterystycznymi pękatymi kominami kuchni arystokratów-głodomorów, przepiękne, siedemnastowieczne panele azulejos, które szczerbi malowniczo ząb czasu, sad pomarańczowy wiodący wgłąb ogrodu, prosto do tajemnej siedziby spiskowców. Jest tu też restauracja, niedroga i smaczna, której ogródek wychodzi wprost na owe pomarańcze. Jest też niespodzianka - zwiedzając pałac można wspiąć się na szczyt dawnych murów miejskich, Cerca Fernandina, które stanowią tylną ścianę ogrodu. Widok stąd przypomina rozmowę z mądrym człowiekiem - coś, co się już dobrze znało (dworzec Rossio, Rua Augusta, Praça do Comercio) ogląda się nagle z nowej perspektywy. Bardzo pouczające doświadczenie.

Portugalia w Wielkiej Wojnie

Jak to było z Portugalią w czasie I Wojny Światowej? Portugalczycy, naród pragmatyczny, unikali tak długo, jak można było, oficjalnego angażowania się w konflikt. Jednak kiedy w 1916 roku, kiedy Anglicy poprosili ich o zatrzymanie w portach wszystkich statków niemieckich i austro-węgierskich, a Niemcy z tej okazji wypowiedzieli Portugalii wojnę, Luzytanie wsparli siły Aliantów wysyłając w 1917 roku korpus żołnierzy na front belgijsko-francuski. Ta kampania wpisała się w tragiczny bilans zbyt gwałtownych i zbyt licznych śmierci Wielkiej Wojny - 21 000 portugalskich chłopców nigdy nie wróciło do domów.